Lato 1916

Jesień 1916
- zima 1917

Lato - zima 1917

Wiosna 1918

Lato 1918
- Szarogród

Jesień 1918
- lato 1919

Zima 1919

Wiosna 1920



KIJÓW 1916 - 1920


Lato 1916

W 1916 roku, zapewne w końcu czerwca pojechałem z Mamą do Kijowa. chwilowo zatrzymaliśmy się u pp. Ułaszynów. Wtedy zachorowałem na koklusz i dla zmiany powietrza lato spędziliśmy z Mamą na letnisku w Worzelu. Pan Jan Bruchowski wyszukał i wynajął malutki domek – daczę w sosnowym lesie. Do Worzela dojeżdżało się pociągiem podmiejskim (z numerowanymi miejscami), były tam lasy sosnowe, gleba piaszczysta i strumień z czystą wodą. Każde z okolicznych osiedli, a więc i Worzel, miało staw przystosowany do kąpieli oraz pomosty i szatnie. Przez wszystkie stawy przepływała rzeczka (zapewne dopływ Irpienia). Powietrze sprzyjało leczeniu kokluszu. Na noc rozwieszano wilgotne prześcieradła oraz topiono w maszynce spirytusowej bryłki asfaltu. Miało to wpływać łagodząco na przebieg choroby.
Pan Bruchanowski przyjeżdżał po pracy i przywoził potrzebne artykuły żywnościowe. Bardzo się do mnie przywiązał.
Pamiętam również drewniany budynek letniego teatru. Była to wielka weranda bez ścian, ale pod dachem, oraz całkowicie obudowana scena. Do oświetlania sceny służyły lampy naftowe. W przedniej dolnej rampie znajdowało się korytko wypełnione piaskiem w którym ustawiano lampy.
Po powrocie z Worzelu zamieszkaliśmy u pp. Malinowskich, w domu na posesji na rogu ulicy Duża Podwalna i odchodzącej od niej w dół ulicy Stołypinowskiej (dziś Czkałowa), blisko Placu Siennego. Kamienica gdzie zamieszkaliśmy znajdowała się wewnątrz dużego dziedzińca z zieleńcami. W narożnym budynku mieszkali pp. Ułaszynowie, którzy prowadzili małą stołówkę „domową”. Pokój jadalny służył też do przechowywania różnych pomocy szkolnych; map, przyrządu do demonstrowania ruchu ziemi i księżyca z zapaloną świeczką zastępującą słońce. Pp. Ułaszynowie w przeszłości uczyli prywatnie młodzież. Pokoje w ich mieszkaniu od strony ulicy Podwalnej były położone poniżej poziomu chodnika, od strony spadzistej Stołypinowskiej był to poziom parteru.
W jednym z tych ciemnych pokojów od ul. Podwalnej mieszkał pan Jan Bruchanowski, urzędnik Dyrekcji Kolei. Dyrekcja ta znajdowała się przy ulicy zwanej obecnie Łysenki, przebiegającej na tyłach Teatru Opery pomiędzy Podwalną i Funduklejowską (obecnie Lenina). Był to wysoki, czteropiętrowy budynek z czerwonej cegły.
Na secesyjny wystrój wnętrz kamienic kijowskich wpłynęły początki stosowania oświetlenia elektrycznego. W pokojach stały statuetki utrzymujące we wzniesionych rękach pochodnie, których klosze kryły wewnątrz żarówki, wtedy małej mocy, rzędu 16 świec, z prostymi drucikami. Na klatkach schodowych w ozdobnych wnękach spoczników pięter stały podobne figury gladiatorów z pochodniami. W korytarzykach stosowane były żarówki z włóknem węglowym określane jako 5-10 świecowe. Włókno węglowe świeciło światłem żółtawo-czerwonym. Włókno było zwijane w dużą spiralę o 2 – 3 zwojach.
Żarówki węglowe, jako odporne na wstrząsy, stosowane były w wagonach tramwajowych.
Pamiętam, że po Podwalnej jeździł tramwaj nr. 5. Linia zaczynała się od ul. Proreznej (dziś Swierdłowa) tuż przy Kreszczatiku. Ulica Prorezna była bardzo spadzista. Dzięki stosowaniu hamulców pneumatycznych, wagon mógł bezpiecznie zjeżdżać z góry od ul. Podwalnej. Wjeżdżanie w kierunku przeciwnym było trudniejsze i w Kijowie istniała taka spadzista trasa na Łukjanówkę, gdzie tramwaje tylko zjeżdżały, a powracać musiały inną drogą o łagodniejszym pochyleniu ulic.
Z Podwalnej 5-ka skręcała zapewne w ul. Stołypinowską. Wagony 5-ki miały 2 pomosty (przedni i tylny), były jednak linie, gdzie jeździły wagony dłuższe o trzech pomostach, np. w ulicy Lwowskiej (Artemowskiej). Ciekawostką było to, że jeszcze w 1916 roku wejścia na pomosty były dostępne z obu stron wagonu tj. także z międzytorza.
Tarcze numerów tramwajowych były duże, czytelne i miały obrzeża malowane różnymi barwami. Na barwnym pasie obrzeża podana była trasa tramwaju. Przystanki oznaczane były stosunkowo skromnymi białymi emaliowanymi tabliczkami z czarnymi literami KGŻD (Kiewskije Gorodskije Żelicznyje Dorogi) na białym tle, mocowanymi do słupów trakcyjnych.

Jesień 1916 – zima 1917

Szkoła

Naukę rozpocząłem w szkole pani Żukiewiczowej. Szkoła miała trzy klasy: niższą, średnią i wyższą wstępną i przygotowywała do I-ej klasy gimnazjum. Był jeszcze tzw. „ogródek dziecięcy” dla maluchów. Szkoła mieściła się przy ulicy Dużej Włodzimierskiej w sąsiedztwie Podwalnej. Pomiędzy budynkiem szkoły i ulicą Podwalną znajdował się skwer z zachowanymi fragmentami murów Złotej bramy. Front budynku szkoły znajdował się przy ulicy Włodzimierskiej, ale okna jednej z klas wychodziły na skwer, Złotą Bramę i perspektywę ulicy Złotowrockiej, rozpoczynającej się przy budynku giełdy (Birży) i kończącej obok zabudowań Soboru Sofijeskiego przy Sofijeskim Placu.
Po drugiej stronie ulicy Włodzimierskiej znajdowała się żeńska pensja (polska) pani Peretiatkowiczowej. Nauczyciel matematyki na tej pensji, pan Dowgird był w drugiej połowie lat 20-tych nauczycielem matematyki w Gimnazjum im. Władysława IV na Pradze (w Warszawie). W sąsiedztwie Sofijewskiego, przy Rylskim Zaułku odchodzącym od Sofijewskiego Placu (na którym stoi pomnik Bohdana Chmielnickiego), znajdował się pięciopiętrowy, zbudowany w kształcie podkowy gmach, w którym mieściły się cztery polskie gimnazja: w lewym skrzydle żeńskie, w prawym męskie, podzielone na realne i filologiczne dla chłopców i klasyczne i filologiczne dla dziewcząt – wówczas z nauką łaciny i greki. Gabinety specjalistyczne: fizyczny, chemiczny, przyrodniczy, geograficzny itp. były wspólne dla czterech szkół. Wspólna też była wielka aula mieszcząca w jednym końcu kaplicę za łamanymi, rozsuwanymi drzwiami, a w przeciwległym końcu estradę i scenę.
Zanim zdecydowano się na szkołę na Rylskim, brano pod uwagę naukę w handlowym gimnazjum rosyjskim, w związku z czym przygotowywałem się do egzaminu z języka rosyjskiego, a także z arytmetyki. Ale zamysł ten został zaniechany na korzyść szkoły polskiej. Zapewne wpływ na to miały nadzieje na odrodzenie się Państwa Polskiego w listopadzie 1918 roku i widoki na uniezależnienie się od urzędowego języka rosyjskiego.
Mama po ukończeniu konserwatorium w Moskwie postanowiła zarabiać na nasze utrzymanie lekcjami gry na fortepianie. Do wybuchu rewolucji lekcje były wystarczającym środkiem utrzymania, lecz później możliwości zarobkowania lekcjami muzyki zmalały. Mama włączyła się trochę w lekcje śpiewu w szkole, w organizowanie szkolnych imprez u pani Żukiewiczowej, ale przez jakiś czas musiała pracować w mleczarni, a później uczyła czytania i pisania po rosyjsku dziewczęta dążące do awansu społecznego lub związane z ludźmi awansującymi społecznie; wtedy lekcje muzyki również nieco odżyły. Później, jesienią 1919 roku Mama sprowadziła się do mieszkania pp. Krzyżanowskich jako nauczycielka domowa ich córeczki.

Pierwszy rok szkolny 1916/17 u p. Żukiewiczowej nie wyróżniał się niczym szczególnym. Pewnego dnia z balkonu szkoły oglądaliśmy cara Mikołaja II przejeżdżającego wielkim powozem i wśród licznej świty wzdłuż ulicy Dużej Włodzimierskiej w kierunku Placu Sofijewskiego. Trudno mi powiedzieć dokąd pojechał dalej, bo ulicca ta nigdzie nie prowadziła, kończąc się u bramy Triochswiatitelskoj cerkwi. Wydaje mi się, że była to wiosna 1917 roku. Wizyta cara wiązała się z imieniem księżniczki Tatiany i wielkim przyjęciem na lewym brzegu Dniepru.
W towarzystwie pana Bruchanowskiego poznawałem parki nad Dnieprem, Ogród Kupiecki, Ogród Carski, pamiętam przejażdżki kolejką spalinową do Darnicy na drugim brzegu Dniepru, tramwajem w kierunku Szulawki i Swiatoszyna do ogrodu zoologicznego. Teren ZOO rozpoczynał się za wielkim piaszczystym wąwozem, gdzie była artyleryjska strzelnica.
Po drugiej stronie ulicy na rogu Prozernej i Włodzimierskiej była mała kawiarnia z wodotryskiem z figurką bociana. Mama mnie tam parę razy zabierała, ze względu na wodotrysk. Kijów miał na skwerach i w ogrodach piękne wodotryski.

Życie kulturalne, lektury

Mama dbając o rozwój mojej kultury muzycznej zabrała mnie w tym czasie trzykrotnie do opery. Pierwszą operą był „Cyrulik Sewlski”, następną „Eugeniusz Oniegin”, a trzecią „Kornewilskie Dzwony”.
Już od 1916 roku p. Jan Bruchnowski chodził ze mną w niedzielę do cyrku. Budynek cyrku był murowany, o czterech kondygnacjach galerii, znajdował się przy jednej z ulic odchodzących od Kreszczatiku w kierunku dzielnic południowych.
Ponadto w Kijowie czynny buł Teatr Polski w którym oglądałem Jasełka (wg Rydla), wa w 1919 roku sztukę „Kościuszko pod Racławicami”. W teatrze grywał Emil Chaberski (późniejszy dyrektor Teatru Letniego w Warszawie). Od niego otrzymałem na gwiazdkę 1918 roku oprawną książkę Dickensa „Noc Wigilijna”.
W roku 1921 zapamiętałem z oglądanych jesienią przedstawień w Teatrze im. Sołowcowa sztuki „Dworianskaja Żizń” i „Eros i Psyche”.
Czasem oglądałem filmy w kinie „Szancera” na Kreszczatiku i w kilku jeszcze mniejszych kinach m.in. przy ul. Podwalnej.

Książki w języku polskim, oprócz tych które znajdowały się w domach polskich, można było wypożyczać w publicznej, dobrze zaopatrzonej bibliotece polskiej mieszczącej się przy ul. Dużej Włodzimierskiej na odcinku pomiędzy Dużą Podwalną i Placem Sofijowskim. Księgarnia i drukarnia Idzikowskiego dostarczała nowych wydawnictw w postaci książek i nut.
Z poszczególnych pozycji zapamiętałem książkę dla młodzieży pod tytułem „Gwiazda Wschodzi” z opowiastkami m.in. Kornela Makuszyńskiego np. „O Wicku Warszawiaku”, ilustrowaną pięknymi drzeworytami. Dalej były takie książki jak „Bajka o sierotce Marysi, „Na Jagodach”, „Noc Wigilyjna” Dickensa, „Robinson Cruzoe”, Robinson Szwajcarski”, „Zaginiona w Alpach”, „W Pustyni i w Puszczy”, „Trylogia” Sienkiewicza, „Na Srebrnym Globie” Żuławskiego, fantazja o tytule „W Głębinach Morza” (lub podobnym), „Dzieci Kapitana Granta”, „Kapitan Nemo”, „Kapitan Fracasse”. Oczywiście także „Szopka” Rydla, wystawiana w teatrzykach szkolnych i „Bardzo Dziwne Bajki”.
Niezależnie od lektur polskich czytało się lektury rosyjskie i np. Trylogię czytałem również w przekładzie w języku rosyjskim. Uzupełnieniem lektur jeszcze w Szarogrodzie były numery „Mojego Pisemka” i „Przyjaciela Dzieci”, które były prenumerowane przez Dziadków do wybuchu wojny w 1914 roku.
Niektórzy wydawcy jak np. S. Lewental, (wydał w 1876 roku m. in. „Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe” Kaz. Wład. Wójcickiego z pięknymi drzeworytami Andriollego, Gersona, Kiełkiewicza i innych) zamieszczali na ostatnich 12 stronach spis prenumeratorów, wśród których widnieje nazwisko dziadka Wacława z Szepietówki.

Lato – zima 1917

Wakacje letnie spędzałem zapewne u Babci.
W następnych latach wydarzeń było tak wiele, że dziś wydaje się nieprawdopodobnym, żeby mogły się pomieścić w tak krótkim czasie i trudno mi je uporządkować chronologicznie.

Skutki rewolucji październikowej w Rosji najpierw dały się odczuć jako stan niepewności wśród ludzi posiadających majętności, zamożnego kupiectwa i właścicieli ziemskich. Zaczęło brakować towarów pierwszej potrzeby, a później żywności. Dzieci dożywiano zupkami wydawanymi w wielkiej sali kawiarni pana Gołąbka „Francois” na rogu Funduklejowskiej i Dużej Włodzimierskiej. (Dziś budynek tej kawiarni i hotelu nosi nazwę „Tieatralnaja”)
Nauka w szkole pani Żukiewiczowej w roku 1917/1918 przebiegała normalnie. Powstanie Proletariat w styczniu 1918 r. w Kijowie zaznaczyło się uszkodzeniem kilku kamienic przez pociski artyleryjskie. W lutym (8.II) wkroczyła do miasta armia czerwona i zapanował jakiś ład w mieście. Elektrownia i wodociągi pracowały, tramwaje jeździły. Jednak 1 marca 1918 wybuchła kontrrewolucja, czemu towarzyszyło strzelanie z armat i znów parę kamienic ucierpiało od pocisków. Pamiętam, że budynek na rogu Dużej Podwalnej i Włodzimierskiej otrzymał 14 pocisków i był rzeczywiście mocno poszczerbiony.

W 1917 roku przeprowadziliśmy się od pp. Malinowskich do pokoju sublokatorskiego w oficynie domu przy tej samej ulicy Podwalnej, lecz po przeciwnej stronie, bliżej ulicy Włodzimierskiej i oczywiście bliżej szkoły.
Ale jakoś po pół roku zamieszkaliśmy przy ulicy Swiatosławskiej odchodzącej od spadzistej ulicy Nestorowskiej, na wprost terenu ślizgawki („Katok”), obecnie również wykorzystywanego jako teren sportowy. Zamieszkaliśmy w pokoju od ulicy na I-szym piętrze u pp. Chununców. On był Ormianinem, pracował w Arsenale. W pokoju stołowym był kominek w którym żarzył się węgiel. Węgiel ten, antracyt w najwyższym gatunku, dostępny był dla uprzywilejowanych pracowników ważniejszych zakładów. Chununcowie mieli córeczkę Musię, zapewne moją rówieśnicę.

Wiosna 1918

29 kwietnia 1918 roku objął władzę w Kijowie hetman Skoropadski. Wszędzie były flagi żółto-błękitne, a sztab zajmował gmach muzeum (dziś im. Lenina) w głębi skweru między Funduklejowską i bulwarem Bibikowskim, nie dochodząc do pomalowanego na czerwono gmachu Uniwersytetu. W tym żółtym gmachu muzeum wybuchła raz bomba podłozona przy wejściu. W tym czasie do Kijowa weszły wojska niemieckie zaproszone przez hetmana Skoropadskiego.

Przed nadejściem lata 1918 roku w składach materiałów wojennych, prochu i amunicji, nastąpiła w godzinach porannych seria bardzo silnych eksplozji. Wysunięta na południe dzielnica miasta „Zwierzyniec” uległa poważnemu zniszczeniu, wiele osób zginęło pod gruzami domów. Eksplozjom towarzyszył pożar składów i wybuchy drobnej amunicji. Trwało to kilka tygodni. W tym samym czasie wybuchły pożary młynów i składów portowych w dzielnicy „Padół” nad Dnieprem.

Lato 1918 - Szarogród

Jakoś w krótkim czasie po tych wydarzeniach wyjechaliśmy do Szarogrodu. W zamku przebywał sztab wojska austriackiego. Pokój jadalny zajmowali na na kancelarię z telefonami i mapami. Posiłki (obfite i smaczne) spożywali w salonie i w saloniku. W stajniach trzymali konie.
Pewien austriacki lejtnant nazwiskiem Engel udostępniał kuzynce Zosi Baczyńskiej konia do jazdy wierzchem i zapewne towarzyszył jej w czasie przejażdżek.
W zamku pomieszkiwało wielu uciekinierów Polaków, urzędników z okolicznych majątków, którzy szukali bezpiecznego schronienia w mieście. Mieliśmy więc dużo dzieci do zabawy w naszym ogródku.
Austriacy wrzucali nam do ogródka amunicję karabinową, woreczki z prochem artyleryjskim w postaci dość szerokich wstążek opakowanych w płócienne woreczki oraz białą jak stearyna bawełnę strzelniczą. Zbieraliśmy to i ukrywaliśmy w zakamarkach schodów narożnej baszty (wschodnia baszta została niegdyś przystosowana do pełnienia roli podwórkowej ubikacji dla służby).
Tego lata pojechaliśmy z Mamą na ok. 2 tygodni do Milerówki, do pani Dłuskiej. Był to ostatni rok, kiedy mogła bez zagrożenia pozostawać w swoim majątku, bowiem wieś ją ochraniała. Słyszałem opowiadania, że przed nadejściem Austriaków uciekinierzy ukrywali się w podziemiach zamkowych, w praktycznie niedostępnych niższych kondygnacjach lochów.

Jesień 1918 – lato 1919

Po wakacjach powróciliśmy z Mamą do Kijowa. Rozpocząłem nowy rok szkolny w I-szej klasie polskiego gimnazjum na Rylskim (Rylskij Pierrieułok). Pomimo długiego upływu czasu amunicja jeszcze się w Arsenale dopalała, słychać było drobne detonacje. Pożary na Padole wygasły. Mieszkaliśmy nadal na Światosławskiej u pp. Chununców.
Gdzieś w tym czasie zrobiliśmy statkiem wycieczkę do Mieżigoria, w górę rzeki Desny. Był tam klasztor gdzie można było zjeść posiłek, a nawet przenocować. Były tam piękne plaże i czysta woda w rzece. Podobnie w Kijowie lewy, tj. wschodni brzeg Dniepru był płaski i tam też rozciągała się piękna czysta plaża. Było to tzw. Truchanowo-Ostrowo, które na wiosnę wody Dniepru zalewały na szerokość do siedmiu kilometrów. Obecnie znajduje się tam nowa dzielnica wielkich bloków. Wtedy nad plażą górowała restauracyjka wzniesiona na wysokich drewnianych palach.

W listopadzie 1918 roku zniknęli z ulic Niemcy. Później miasto zajęła armia czerwona. Mieszkaliśmy nadal przy Światosławskiej.
Mama miała lekcje z córeczką pp. Fuzików (on był dyrektorem banku). W ich mieszkaniu było duże akwarium. Czasem zabierali mnie do kina. Chyba z nimi oglądałem w kinie Szancera film o rewolucji 1905 roku pt. „Lesnyje bratja”. Otrzymałem od nich książkę „Fizyka w igrach”. Była to książka dla majsterkowiczów wskazująca sposób przygotowania modeli i wykonywania doświadczeń fizycznych i chemicznych, budowy maszyny elektrostatycznej, butelki lejdejskiej (kondensatora), wyładowanie iskrowe, odrzutowy napęd łódki, budowy pomp i wodotrysków z elementów szklanych, chemiczne barwienie kwiatów i wiele innych. Książka mogła mieć 300 – 400 stron. Bardzo odpowiadała ona moim zainteresowaniom technicznym i do dziś serdecznie wspominam tych którzy mi ją podarowali.

Rok szkolny 1918/1919 tj. nauka w I-ej klasie przebiegała spokojnie. Nie odczuwało się zamieszania wywołanego zmianami władz w mieście. W niedziele przychodziliśmy do szkoły na nabożeństwo, a codziennie na lekcje. Miałem kolegów, Jędrka Ostrowskiego, syna lekarza – mieszkali na Proreznej w dużym mieszkaniu z telefonem przez domową centralę (choć wtedy już telefony nie działały), Unruga z ul. Funduklejowskiej, Hulanickich ze Świętosławskiej, Pieńkowskich z okolicy Włodzimierskiej Górki, Kostro, syna lekarza, który miał własne laboratorium analityczne przy ulicy Włodzimierskiej, tuż przy Sofijewskim placu. Z nauczycieli gimnazjalnych zapamiętałem tylko nazwiska p. Gulbińskiej od języka polskiego, p. Antipowej uczącej języka rosyjskiego oraz p. Poznańskiej prowadzącej lekcje przyrody.

Na wiosnę odwiedzili nas na Światosławskiej bracia Mamy, wujowie Zygmunt i Staś. Powracali z Kaukazu do Polski.
W lecie wyjechałem na kolonie letnie do „Puszczy-Wodicy”. Właściwie było to o 2 – 3 „prosieki” przed właściwą „P.-W.”. Mieszkaliśmy w dużej daczy, drewnianej, z długą werandą, położonej w lesie sosnowym. Kiedyś obdzielono nas landrynkami, które przyniesiono w dużej miednicy.
Pewnego wieczoru wydarzyła się strzelanina. Zabroniono nam wstawać z łóżek. W masywnych belkach i ociepleniu ścian pociski karabinowe więzły nie czyniąc nam szkód. W tamtym czasie nie praktykowano jeszcze schodzenia do piwnic w czasie ostrzału artyleryjskiego, ani nie zaciemniano okien. Nawet z dziećmi w pokoju nikt dorosły nie sypiał w czasie strzelaniny.
Do Puszczy-Wodicy jechało się tramwajem z okolic dzielnicy Padół. Odległość wynosiła 21 kilometrów i co kilometr (w przybliżeniu) był przystanek (prosieka) i skupisko dacz, las, staw i rzeczka do kąpieli. Ostatni zbiornik wodny był większy, była tam przystań łódki oraz rowery wodne. Tego lata na Ukrainie obowiązywał czas Ciwsko-Bucharski. W związku z tym przed zachodem słońca zegary wskazywały latem godzinę 1-ą po północy.

Tak było 30 sierpnia 1919 roku. Siedzieliśmy na zboczu górki Światosławskiej o dwie posesje od domu. Miasto właśnie zostało zdobyte przez wojska gen. Denikina i atamana Petlury i odbywał się zwycięski przemarsz na Kreszczatiku w kierunku „Dumy” tj. Ratusza. W pewnej chwili usłyszeliśmy strzelaninę i w niedługim czasie ulicą Światosławską zaczęły pędzić w kierunku Stołypinowskiej zaprzężone w konie „taczanki” tj. bryczki z ustawionymi na tylnym siedzeniu karabinami maszynowymi. Były to oddziały Petlury, które w pośpiechu opuściły Kijów, pozostawiając miasto Denikinowi. Nadeszły ciężkie dni, nie było możliwości zarobkowania i często zdarzały się strzelaniny na ulicach.
Zapewne dzięki Emilowi Chaberskiemu Mama poznała skrzypka Kachowskiego, który w swoim mieszkaniu gromadził ludzi muzykujących i grywano tam kwartety, a Mama akompaniowała na pianinie. Pozostali goście słuchali, zapominając o trudnych czasach i głodzie. Pan Kachowski zaproponował, że będzie mnie uczył gry na skrzypcach. Istotnie kupiono niewielkie skrzypce i rozpocząłem naukę.

W pierwszej klasie przygotowaliśmy się do przyjęcia Pierwszej Komunii. Nauki początkowo odbywały się w szkole, ale później w rzymskokatolickim kościele w sąsiedztwie Włodzimierskiej Górki.
Było to już po parokrotnym uwięzieniu księży. Musieliśmy się zbierać ukradkiem, pojedynczo. Nauka odbywała się w niewidocznych zakamarkach dużej, romańskiej świątyni, gdzie było przygotowywane miejsce i wejście dla ewentualnego ukrycia się. Rozchodziliśmy się także pojedynczo i różnymi uliczkami dziedzińca ogrodu kościelnego.
Pewnego dnia opuściliśmy pomimo trwającej na ulicy strzelaniny pokój przy Światosławskiej i zamieszkaliśmy przejściowo u kuśnierza w domu dostępnym z pasażu biegnącego na tyłach Kreszczatiku po jego północnej stronie. Do pasażu wchodziło się od „Dumskiej Płoszczadi” przez bramę wypalonego frontowego budynku, w którym znajdował się poprzednio sklep Tornina.
Po krótkim pobycie, około dwóch tygodni, przenieśliśmy się na ulicę Kościelną do mieszkania pp. Krzyżanowskich, gdzie Mama przyjęła posadę nauczycielki domowej córki pp. Krzyżanowskich. On był oficerem armii Denikina. Był tam duży pokój z balkonem, kominkiem i wybitymi białym adamaszkowym materiałem krzesłami, fotelami i sofą. Ten pokój i sąsiedni mały wychodziły na południe i znajdowały się na pierwszym piętrze. Od strony północnej poziom mieszkania odpowiadał suterenie, tyle, że naprzeciw okien znajdowały się podziemne komórki (dwupoziomowe), a kuchenna klatka schodowa miała dwie kładki, jedną z pierwszego piętra prowadzącą do górnego poziomu komórek, druga z poziomu drugiego piętra domu prowadziła na podwórze domów położonych przy ulicy Triochswiatitelskiej.
Uczęszczałem wtedy do II kl. gimnazjum na Rylskim, ale bardzo niechętnie, ponieważ nie było opału i marzliśmy w klasie. Jednocześnie pobierałem lekcje gry na skrzypcach u pana Kachowskiego, który mieszkał w bocznej uliczce, nieopodal gimnazjum.

Zima 1919

16 grudnia 1919 roku armia czerwona zajęła Kijów. Tej nocy na Kreszczatiku spalił się pięciopiętrowy gmach Banku Cukrownictwa. Państwo Krzyżanowscy ewakuowali się pośpiesznie pozostawiając mieszkanie z całym dobytkiem oraz ciężko chorego dziadka, którego nie mogli narażać na ryzyko podróży w ucieczce.
W czasie stanu „bez żadnej władzy”, który trwał w Kijowie sześć tygodni, różni rabusie grupujący się w bandy, korzystając z braku światła w nocy i jakichkolwiek posterunków policyjnych, napadali na mieszkania, żądając od mieszkańców pieniędzy i złota. Mieszkańcy uzbrajali domy gromadząc na balkonach butelki, kamienie, petardy, a kto mógł uzbrajał się w broń palną. Elektrownia stała, w nocy było ciemno. Na Fundokjejowskiej bandy podpaliły dwie sześciopiętrowe kamienice, które spłonęły aż do piwnic.
Dla obrony domy reagowały hałasem, biciem w metalowe naczynia, rzucaniem pustych butelek z balkonów na szturmujących drzwi wejściowe. Budowano ogniwa elektryczne dla zasilania latarek nad wejściem, przyrządzano różne petardy własnego pomysłu.. Zwiększony hałas zwabiał inne bandy na kark wcześniej przybyłym, co mogło utrudniać rabunek.
W warunkach długotrwałego frontu nie było trudno o broń palną. Wkrótce w mieszkaniach powstawały całe arsenały, broń starsza dużego kalibru „berdanki”, karabiny japońskie, mauzery, mandichery, winchestery i różne pistolety. To stanowiło już pewne zabezpieczenie przed napastnikami poszukującymi łatwego łupu.

Po odejściu wojsk gen. Denikina, w zimie 1919 r. władze sowieckie nakazały oddanie wszelkiej broni będącej w rękach prywatnych. Do przeprowadzenia tej alkcji zostali zobowiązani prezesi komitetów domowych.
W domu na Nestorowskiej prezesem był wuj Adam Baczyński. Wuj był inwalidą i poruszał się o lasce lub o kulach. Dwie sześciopiętrowe kamienice pospiesznie złożyły broń u prezesa. Pamiętam, że broni i amunicji była pełna wanna i łazienka.
Ale wuj Adam nie miał fizycznych możliwości odwiezienia tej sterty broni. Nie rozporządzał żadnym wózkiem i nie dało się zdobyć, czy też nająć transportu.
Zdrowi „prezesi” żwawiej się zakrzątnęli, aby swoje żelastwo odwieźć, Wuj Adam czekał na jakąś okazję i nie wywiązał się w terminie z rozporządzenia. Jako nieposłuszny został uwięziony w Kijowie.
Zapamiętałem to wydarzenie, ale nie wiem jak sprawa biegła dalej. W maju 1920 wuj został uwolniony, ale po odejściu wojsk polskich ponownie aresztowany. Na jesieni 1920 roku wuj Adam przebywał w jakimś obozie koło Charkowa. Pamiętam, że p. Szylinger przywiózł do Sosnówki list od niego o tragicznej treści, ze wzmiankami o torturach. Z obozu wuj już nie powrócił.

Pozostaliśmy w mieszkaniu pp. Krzyżanowskich. Sypialiśmy w pokoju stołowym (mieszkanie było pięciopokojowe). Pod ścianą od strony kuchni ja, między mną a stołem chory dziadek Krzyżanowski na polowym łóżku, po drugiej stronie stołu mama.
Mieszkanie niezwłocznie rozparcelowano. Dwa frontowe pokoje zajęła żydowska rodzina Cejklinów, mały frontowy pokój używaliśmy my, pokój za stołowym przydzielono młodej Żydówce. Pokój nasz stał się przechodnim, ale i do łazienki i do małego pokoju od frontu trzeba było przechodzić przez pokój młodej Żydówki (do małego pokoju jeszcze przez łazienkę).
Prezes komitetu domowego przystąpił do wykonywania inwentaryzacji porzuconego mienia. Mały pokój opieczętował wraz z moimi skrzypcami i tak skończyła się moja nauka u p. Kachowskiego. Kiedy po strasznej awanturze „prezes” zdjął pieczęć i udostępnił pokój, skrzypiec już tam nie zastaliśmy.

Zima była bardzo ciężka i dziadek zmarł którejś nocy. Ziemia była tak zamarznięta, że nie można było wykopać grobu i dziadek Krzyżanowski spoczywał obok mojego posłania około tygodnia. W pokoju było zimno jak w kostnicy i ciało dziadka nie ulegało rozkładowi. Dopiero po dłuższym czasie udało się dziadka pogrzebać.
Wkrótce po tym zginął nagle przyjaciel młodej Żydówki, a ona sama po kilku godzinach krzyków i płaczów wyprowadziła się z mieszkania. Za drewnianym przepierzeniem w kuchni skorzystała z możliwości noclegu niejaka pani Zielińska, zdaje się, że znajoma Krzyżanowskich. Następnego dnia okazało się, że ma gorączkę, a później stwierdzono, że przechodzi tyfus. Ale wyzdrowiała, a choroba nie rozprzestrzeniła się na nas. Być może tyfus wypłoszył Cejklinów, którzy wyprowadzili się stosunkowo szybko z zajmowanych pokojów.

W tych latach nie stykałem się z pieniędzmi. Tramwaje nie jeździły, słodyczy ani napojów w ulicznej sprzedaży nie było, sklepy były zamknięte. Pamiętam, że kursowały w którymś roku, raczej na początku, tzw. Kierenki tj. banknoty 20-rublowe. Jakieś drobne kopiejki drukowane w formacie znaczków pocztowych na arkuszach grubego papieru perforowanego jak przy znaczkach.
Z lat dwudziestych pamiętam banknoty 500 i 1000-rublowe. Banknoty te drukowane były jednostronnie w arkuszach jak tapety i przy płaceniu odcinano z arkusza odpowiednią liczbę egzemplarzy. Nominały 500-ryblowe miały nadruk ciemnoniebieski, a 1000-rublowe czerwony, w obu przypadkach dość prymitywny. Przy zakupie na przykład mleka, należało oprócz pieniędzy zabierać ze sobą dla wygody nożyczki. Dominowała wymiana towarów, głównie przedmiotów wartościowych za żywność.

Wiosna 1920

Rok 1920 zastał nas nadal w mieszkaniu przy ulicy Kościelnej. Jednego z pierwszych dni maja zdarzyła się burza z silnymi grzmotami. Grzmoty jednak nie ustawały pomimo rozejścia się chmur i powrotu dobrej pogody. Okazało się, że to wojska polskie atakują miasto od Irpienia. Następnego dnia miasto zostało zdobyte.
Na Kreszczatiku odbywała się defilada wojskowa, trwała dosłownie trzy dni. W najwyższym punkcie Włodzimierskiej Górki, niedaleko kościoła i budynku panoramy ustawione były obrotowo dwa działka panujące nad płaskim brzegiem Truchanowa-Ostrowa. (zdjęcie tego działka znalazłem w numerze „Przekroju” z 1991 r w artykule poświęconym epopei walk w 1920 roku) Chodziliśmy tam, aby popatrzeć na nasze wojsko. Na Kreszczatiku, gdzieś w połowie długości pomiędzy ratuszem a halą targową zwaną „Besarabką” był wielki lokal hotelowy z dużą salą balową. Tam odbywały się bale – zabawy taneczne z orkiestrą wojskową. Społeczeństwo polskie licznie uczestniczyło we wszystkich imprezach.
W domu pojawiły się przysmaczki, tj. wojskowe kakao i mleko skondensowane, kawa i herbata. Wszystko to trwało krótko, nastąpił odwrót wojsk polskich. W budynku u podnóża Ogrodu Kupieckiego w sąsiedztwie wielkich schodów schodzących tarasami ku brzegowi Dniepru rozdawano paczki kakao z cukrem, kawy z cukrem, puszki z mlekiem itp.

Przyszło lato, Karol Szylingier (kuzyn Baczyńskich) wyjeżdżał do Humania (gdzie jako pełnomocnik ustanawiał zarządy leśne). Na południe kraju udawał się spory eszelon wagonów towarowych z admistracją wszelkiego typu. Szylingier zabierał ze sobą ciocię Jancię Baczyńską, aby mogła się spotkać z Babcią i córkami – Zosinką, Liną i Wandzią (sun Wacek wcześniej wyemigrował na zachód).
Wyjazd nastąpił w pogodny, słoneczny dzień po południu, ja cierpiałem wtedy na ostrą biegunkę, może dezynterię spowodowaną zakażonymi pomidorami lub ogórkami. Następnego dnia rankiem przejeżdżaliśmy przez uszkodzony żelazny most kolejowy na Bohu, prowizorycznie naprawiony drewnianymi belkami. Wysiedliśmy w Jaroszence, aby dalszą drogę do Szarogrodu odbyć bryczką.